To moja druga wizyta w Bośni i w dalszym ciągu uważałem, że to tylko zbieg okoliczności i nie można przekreślać całego kraju z powodu jednego lub dwóch incydentów. Na szczęście kolejne dni utwierdziły mnie w tym przekonaniu i na pewno jeszcze wrócimy do Bośni.
Dzień pierwszy okazał się ciężką przeprawą, nie tylko z powodu liczby przebytych kilometrów, a było ich 555 km, lecz ze względu na ilość przygód jaka spotkała nas tego dnia. Pierwsza miała miejsce już po 60 km od Katowic. Zatrzymaliśmy się koło Biedronki aby spożyć ostatnie śniadanie na terenie Polski. W dobrych humorach żartowaliśmy, że słabo by było na przykład w Chorwacji zorientować się, że zostawiliśmy w domu dowody osobiste. Mimo żartów, coś mnie jednak naszło aby to sprawdzić, gdyż dzień wcześniej mieliśmy zrobić ksera dowodów na wszelki wypadek i okazało się, że faktycznie zostały w domu, w torebce żony. Już w gorszych humorach wracaliśmy 60 km, a potem kolejne 60 km do tego samego punktu.
Kolejne podejście i tym razem już opuszczamy granicę naszego kraju. Na Słowacji robimy przerwę i oglądamy Zamek Budatin w Żylinie. Zamek powstał w drugiej połowie XIII wieku. Początkowo był to zamek wodny. Ochraniał on ważny szlak handlowy, prowadzący z Węgier na Śląsk. Usytuowany był w strategicznym miejscu, przy brodzie, gdzie pobierano cło. Zwiedzamy zamek z zewnątrz, wkoło trwają prace remontowe.
Po chwili odpoczynku jedziemy dalej. Pogoda jest słoneczna, upał daje się we znaki. Zmęczony trasą w pewnym momencie zjeżdżam z głównej drogi na lokalną i pakujemy się w sam środek gór. Serpentyny, trasa góra-dół, ciągłe zakręty, dziurawa droga i wszechobecny upał dają się we znaki. Przypadkiem trafiamy do miejscowości Bohunice i przy potoku Sikenica trafiamy na młyn wodny. Dzięki temu możemy zrobić kolejną przerwę i zobaczyć coś ciekawego. W skład części mieszkalnej wchodzą: kuchnia, spiżarnia i pokój, które sąwyposażone w oryginalne meble oraz inwentarz. Część techniczna składa się z komory turbinowej, maszyn młynarskich i przekładni. Niestety całość jest już zamknięta, więc młyn oglądamy jedynie z zewnątrz.
W lepszych nastrojach jedziemy dalej i wkraczamy na teren Węgier. Na dziś mamy już dość jazdy, słońce powoli ma się ku zachodowi, więc czas poszukać noclegu na dziś. Marzymy o jakimś campingu i nasze marzenia się spełniają oto powiem przed nami camping Gran w miejscowości Esztergom. Za 16 euro mamy wszystko czego nam trzeba, łącznie z basenem, z którego szybko korzystam. Życie od razu wydaje się piękniejsze Przebieramy się w cywilne ciuchu i udaje się na zwiedzanie miejscowości i pięknego mostu Marii Walerii nad Dunajem, zbudowanego w 1895 roku. Długość mostu to 500 m. Po zwiedzeniu okolicy wracamy na nasz camping w nadziei popluskania się w basenie, niestety został już zamknięty Dostajemy również tabliczkę z numerkiem do powieszenie na namiocie – jaki numer? Oczywiście 13. Zmęczeni, ale zadowoleni udajemy się na spoczynek. Jutro przed nami Chorwacja i Bośnia.
Dzień 2
Wyspani, w pozytywnych nastrojach czekamy co przyniesie kolejny dzień. Lecimy przez Budapeszt i Erd w stronę Chorwacji. Sprawnie mijamy przejście graniczne i robimy dłuższą przerwę w miejscowości Osijek. Miasto posiada zabytkową starówkę, którą chcemy zwiedzić. Po dotarciu na miejsce, parkujemy motocykl, ciuchy zostawiamy w lokalnej knajpce i idziemy zwiedzać. Panuje straszny upał. Mimo motocyklowych jeansów, jest nam bardzo gorąco. Kręcimy się po rynku, oglądamy zabytkowe kamienice, moczymy się w rzece Drawa i odpoczywamy.
Do pokonania mamy jeszcze spory kawałek drogi, więc ok. 16:00 zbieramy się w dalszą trasę. Wjeżdżamy do Bośni i Hercegowiny. Zauważalnie zmienia się klimat. Duża liczba meczetów, kobiety ubrane w abaja i nikab. Na niebie pojawiają się burzowe chmury. Naszym celem jest Camping Ontario położony w miejscowości Lukavac nad samym jeziorem. Niestety kiedy zbliżamy się na miejsce łapie nas burza i ulewa. Potem zaczynają się problemy ze znalezieniem samego campingu. Nikt za bardzo nie wie gdzie on jest. Dopiero pracownik lokalnej stacji benzynowej dał mi porządne wskazówki i powiedział jak dojechać.
Jedziemy zgodnie z jego radami, przejeżdżamy przez jakieś przemysłowe tereny, przecinamy tory kolejowe i wjeżdżamy do jakiejś małej mieścinki porozrzucanej na wzgórzach, droga staje się wąska, na 1 – 1,5 m i pnie się do góry. Zaczynam powoli wątpić czy by na pewno dobrze się zrozumieliśmy i jest do droga dojazdowe do znanego campingu Ku naszemu zadowoleniu pojawiają się znaki na camping. Pniemy się coraz wyżej aż w końcu docieramy do wzniesienia i stajemy przed bramą campingu. Pierwszy rzut oka i od razu widać, że jest bardzo lokalnie, same rejestracje BiH Szukam recepcji, nikogo nie ma, po chwili pojawia się gospodarz, oczywiście nie mówi po angielsku, ale mówi po niemiecku. Chwilę rozmawiamy i już po chwili można się rozbijać. Mamy objechać główne wejście i wjechać drugim i tam się rozbić. Kurczak idzie pieszo z gospodarzem a ja jadę na miejsce. Po kilku chwilach czekam i nikt nie nadchodzi. Czekam, czekam i nic. Eh. Może porwali Kurczaka do haremu , wracam pieszo do pierwszej bramy, zostawiam moto z całym dobytkiem na pastwę miejscowych. Odnajdujemy się i załatwiamy dalsze interesy. Za małe pieniądze jesteśmy zameldowani. Podchodzi do nas młody chłopak i płynnym angielskim oznajmia, że będzie naszym gospodarzem. Jeśli cokolwiek będziemy potrzebowali mamy się do niego zwracać, niezależnie od pory. Tłumaczy nam gdzie co jest, daje nam klucze do toalety i prysznica, będą tylko dla nas. Tego się nie spodziewaliśmy, a już na pewno nie na campingu, gdzie prawdopodobnie jedyni zagraniczni turyści to my.
Zaczynamy rozstawiać namiot i zaczyna się ulewa, istne oberwanie chmury. Szybko się rozbieram i zostaję w samych bokserkach, przynajmniej rzeczy nie będą mokre. Woda leje się wiadrami, wszyscy uciekają do aut, przyczep i domków. Do ulewy dochodzi jeszcze burza. Grupka miejscowych w weekendowych nastrojach dalej skaczę z mola do wody i dobrze się bawi. Po przejściu nawałnicy, nie mam już ochoty na kąpiel w jeziorze. Dodatkowo już mocno się ściemniło. Nie taki był plan na ten wieczór. Po przejechaniu 480 km czas na skromną kolację z braku sklepu pod ręką. Mamy nadzieję, że jutro będzie lepiej. Zasypiamy w samym centrum imprezowni, wkoło wszyscy wrócili do grillowania i biesiad. Wszędzie słychać lokalną muzykę, wszyscy doskonale się bawią
Dzień 3
Niestety nie było lepiej. W nocy padało, rano również. W przerwie kiedy nie pada, pakujemy namiot, robimy spacer nad jezioro, parę fotek. Na dziś zaplanowaliśmy zwiedzanie Sarajewa i słynnej Alei Snajperów. Do pokonania mamy jedynie 133 km. Pogoda się pogorszyła i jest dużo chłodniej, szczególnie na przełęczach, kiedy zjeżdżamy już z gór, robi się wyraźniej ciepło. Na przedmieściach tankujemy. Parkujemy moto niedaleko starego miasta i idziemy zwiedzać. Standardowo kaski zostają na motocyklu, kurtki i tankbag zostawiamy dla spokojnego sumienia w sklepie z kamerkami GoPro.
Zrobiło się gorąco, więc w dobrych nastrojach ruszamy na stare miasto. Zwiedzamy, robimy zdjęcia. Chłoniemy lokalny klimat, powodowany dużą liczbą turystów z różnych krajów, mieszaniną kultur, religii i historii tego miejsca. Potem udajemy się do Alei Snajperów. Jest to nieoficjalna nazwa głównej alei w Sarajewie. Podczas serbskiego oblężenia miasta, w wysokich budynkach zajmowali pozycję snajperzy, którzy zdawali sobie sprawę, że to droga prowadząca do jedynego w mieście źródła czystej wody. Według danych zebranych w 1995 roku snajperzy zabili 225 ludzi, w tym 60 dzieci. Mimo, że od tego czasu wygląd alei bardzo się zmienił miejsce robi niesamowity klimat. Dodatkowo na ulicach możemy spotkać róże Sarajewa. Wszędzie tam, gdzie wybuchał pocisk wystrzelony z moździerzu i zabił co najmniej 3 osoby, utworzono coś na kształt płatków kwiatów, a miejsca w których była krew ofiar zastąpioną masą z żywicy i czerwonej farby. Widok przykry i skłaniający do refleksji.
W drodze powrotnej humor poprawia nam napotkany Chevrolet Camaro V, czyli popularny Bumblebee z filmu Transformers. Co prawda jest w kolorze białym, a nie żółtym, ale i tak prezentuje się zacnie na tle starego miasta
Kiedy zbliżamy się już do motocykla, wiem, że dalsza część dnia nie będzie miła. Z daleka dostrzegam, że nie ma mojego kasku oraz mocowania tankbagu. Zostawialiśmy kaski w 25 krajach i jeszcze nigdy nie zdarzyła się taka sytuacja. Musiał być pierwszy raz. Ciekawi mnie też, dlaczego ktoś ukradł tylko mój kask, a od Kurczaka zostawił? Prawdopodobnie było to spowodowane zamocowanej na kasku obudowie do kamerki (pustej oczywiście). A już na pewno nie wie, po co komuś mocowanie do tankbagu Oxford. Tego elementu mi najbardziej szkoda, bo nie jest możliwe dokupienie samej tej części a bez niej, tankbag pozbawiony magnesów nie może trzymać się na baku motocykla. No to wiem już, że nie wyjedziemy dziś z Sarajewa bo nie mam jak, trzeba gdzieś się przespać, a jutro (dziś niedziela) kupić nowy kask – byłe można jechać dalej. Problem w tym, że jesteśmy w samym centrum miasta, gdzie hotele są po 80 euro, a nasz budżet nie przewiduje takich wydatków.
Chwila przemyśleń. Kurczak zostaje na warcie, żeby już nic więcej nie zginęło, a ja ruszam na rekonesans okolicy. W ten sposób trafiam do motelu Lion, gdzie po przedstawieniu naszej historii udaje nam się zbić cenę za pokój trzyosobowy tylko dla nas na 40 euro. To i tak sporo, ale nie ma rady. Motocykl trafia na podziemny strzeżony parking, a my po zakwaterowaniu idziemy się odstresować i zjeść obiad na starym mieście. Jemy przepyszne Ćevapčići. Żeby było łatwiej płacić chciałem rozmienić lokalną walutę na drobniejsze, ale tutaj spotkała mnie kolejna niespodzianka. Pani w sklepie poinformowała, że jednego z banknotów nie wymieni bo prawdopodobnie jest podrobiony, nie będzie wzywać Policji, bo widzi, że jestem turystą i prawdopodobnie również mnie ktoś oszukał. Jak miło Trzeba przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Dziwnym banknotem płacę za obiad, kelner zbyt zagoniony liczbą gości, nie ogląda go tylko wsadza do kieszeni. Ciężko nam się odnaleźć, zawsze spotykaliśmy się z gościnnością i pomocą ze strony miejscowych.
Kiedy wracamy już na naszą kwaterkę nasza pani recepcjonistka wpada na pomysł, abym kupił używany kask poprzez lokalny serwis aukcyjny. Siadam przy jej komputerze i wybieram kilka ofert a ona dzwoni w naszym imieniu zapytać o szczegóły. Albo nikt nie odbiera, albo oferta nieaktualna, albo nie ten rozmiar i tak wkoło. W końcu udaje się znaleźć gości, który mieszka nie daleko starego miasta i ma kask. Powiedział, że może przyjechać, ale jak nie kupimy to jesteśmy mu winni 10 euro za dojazd tak czy tak. 10 euro to ponad 40 zł, czyli ok. 10 litrów paliwa… a ma raptem do nas 5 min. Coraz mniej lubimy Bośnie. Myślę sobie, że tak czy siak trzeba go obrać. Sprawa będzie załatwiona i jutro ruszymy dalej zgodnie z trasą. Po kilku chwilach przyjechał, kask był w opłakanym stanie z pękniętą z góry na dół szybą, złapaną na dwa nity a do tego o wiele za duży… cena również nie mała. Nie pomogły za bardzo targowania naszej recepcjonistki i tłumaczenie sytuacji, że ktoś nas okradł.
To moja druga wizyta w Bośni i w dalszym ciągu uważałem, że to tylko zbieg okoliczności i nie można przekreślać całego kraju z powodu jednego lub dwóch incydentów. Na szczęście kolejne dni utwierdziły mnie w tym przekonaniu i na pewno jeszcze wrócimy do Bośni
Dzień 4
Rano wita nas słoneczna pogoda i bezchmurne niebo, pakujemy się, żegnamy i czas ruszyć w dalszą drogę. Szybko opuszczamy północną Bośnię i kierujemy się na południe. Po drodze zwiedzamy Mostar i największą atrakcję miasta - Stary Most. Kamienny most przewieszony nad rzeką Neretwą, jest wpisany na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Most został zbudowany za czasów osmańskich, w drugiej połowie XVI wieku. Przez wieki był symbolem pojednania Wschodu z Zachodem - zarówno chrześcijaństwa z islamem, jak i katolickich Chorwatów z prawosławnymi Serbami. Na żywo robi ogromne wrażenie. Dodatkowa atrakcja to skoki do wody miejscowych. Do lustra wody z wierzchołka mostu jest 20 metrów, a woda lodowata.
Nasz cel na dziś to Neum – jedyny kurort morski jaki posiada Bośnia. Po drodze jednak musimy przebić się przez pasma górskie, a temperatura sięga grubo ponad 30 stopni Celsjusza. Honda grzeje się do 108 stopni i można na niej smażyć jajecznicę, ale jedzie bez zająknięcia Kiedy w końcu docieramy na miejsce, szybko rozbijamy namiot za 20 euro i lecimy na przywitanie z Adriatykiem. Nasz camping jest malowniczo położony w gaju oliwnym. Południowa Bośnia jest całkiem inna – słoneczna, z pięknymi widokami i zupełnie inaczej nastawionymi ludźmi. Czujemy się w pełni bezpiecznie jak wśród swoich.
Dziś 220 km i trochę relaksu po trudach ostatnich dni.
Pluskamy się do wieczora, a potem wracamy na kolację i cieszymy się spokojem i ciszą jaka panuje wokoło. Wieczorem przyjeżdżają jeszcze motocykliści z Czech i Słowacji. Zadowoleni z dnia idziemy spać.