Wiele mówi się o nie najlepszej jakości kalifornijskich samochodów elektrycznych, ale opisy kolejnych problemów są wręcz niewiarygodne. Tym razem do “Bilda” trafiła historia Ingo Dellnitza, który w 2018 r. kupił Teslę Model X i przez dwa lata musiał odwiedzić serwis… 31 razy.
Tesla to kompletna anomalia
W Internecie dosłownie co chwilę można znaleźć kolejne historie właścicieli Tesli, które są wręcz niewiarygodne. Gdyby jakikolwiek inny duży producent samochodów traktował klientów w ten sposób, byłby to natychmiastowy cios dla jego wizerunku i atrakcyjności dla inwestorów.
Tesla jest jednak anomalią, której ten świat mógł wcześniej nie znał. Im bardziej krytykowana jest jakość jej produktów, tym droższe są jej akcje. Przy przekroczeniu 1 000 USD za akcję można było mówić o absurdalnej wycenie, ale teraz jedna akcja kosztuje jeszcze więcej, ponad 1 500 USD. W tej chwili kapitalizacja rynkowa firmy, na przykład w porównaniu do Volkswagena, odpowiada temu, że sprzedaje ona dziesiątki milionów samochodów z wysokimi marżami. Prawda jest oczywiście zgoła inna – Tesla w zeszłym roku sprzedała 349 000 samochodów ze stratą prawie miliarda dolarów.
Jednocześnie Tesla praktycznie nie jest w stanie osiągnąć znacznie wyższej sprzedaży w dającej się przewidzieć przyszłości. Elektromobilność jest globalnym trendem, a kolejno wypuszczane przez różnych producentów samochody z pewnością zabiorą część rynku amerykańskiemu producentowi. Poza tym wydaje się, że Amerykanie robią wszystko, co w ich mocy, aby zwrócić przeciwko sobie nawet najbardziej oddanych klientów. Potwierdza to Ingo Dellnitz, którego historia została opublikowana w niemieckim “Bildzie“.
Ingo Dellnitz marzył o firmowej flocie złożonej z elektryków
Niemiecki przedsiębiorca, który idealistycznie marzył o firmowej flocie złożonej wyłącznie z samochodów elektrycznych, kupił w 2018 r. Teslę Model X. Już wcześniej we flocie jego firmy (liczącej kilkanaście samochodów) znalazł się np. elektryczny Nissan e-NV200. Dellnitz zapłacił za Teslę 122 930 euro, co będzie miało znaczenie w końcowej części historii.
Problemy z nich rozpoczęły się już miesiąc po zakupie od grzechotania z przodu napędu. Niemiec skontaktował się z pobliskim serwisem Tesli, gdzie obiecano mu zajęcie się sprawą, po czym oczywiście… nawet nie oddzwoniono. Dlatego ostatecznie udał się do serwisu bez wcześniejszego umówienia się na spotkanie i wywarł spory nacisk na przedstawicieli warsztatu. Następnie jego samochód został przyjęty do serwisu i rzekomo naprawiony, ale grzechotanie pozostało. A po kolejnych wizytach należało wymienić klimatyzację, wały napędowe czy mocowania silnika.
Po ośmiu miesiącach centrum serwisowe natychmiast zasugerowało wymianę mocowań układu napędowego, więc Dellnitz ponownie odbył ok. 70-kilometrową podróż. Po trzech dniach odebrał samochód, ale w drodze powrotnej dudnienie powróciło. Właściciel Tesli od razu wrócił do techników, ale ponieważ był piątek po południu, odmówiono mu natychmiastowej naprawy. Niemiec w poniedziałek wyruszył więc w podróż do warsztatu, ale w jej trakcie rozległ się ogromny huk. Jak się okazało, jego powodem były naprawione albo raczej nie naprawione uchwyty, z których jednostka spadła i spowodowała rozległe uszkodzenia.
Po tym zdarzeniu samochód pozostawał w serwisie przez trzy miesiące. Chociaż Tesla naprawiła wszystko w ramach gwarancji, to nawet wtedy wszystkie problemy się nie skończyły. Jedną z nich była tendencja do gwałtownego hamowania, kiedy system (tzw. autopilot) często oceniał, że na jego drodze jest przeszkoda, chociaż jej nie było. „Nie jest przyjemne, kiedy zjeżdżając z górki z przyczepą gwałtownie zwalniasz ze 100 do 50 km/h” – przyznał na łamach “Bilda” właściciel samochodu.
Stara miłość nie rdzewieje
Podsumowując, Model X spędził 26 tygodni w służbie, co stanowi jedną czwartą czasu, w którym Niemiec był jego właścicielem. Łącznie Ingo Dellnitz przez dwa lata przejechał 4260 kilometrów tylko w drodze do warsztatu i z powrotem.
Niemiec chciał się pozbyć felernego samochodu, ale Tesla zaoferowała mu tylko 90 000 euro za samochód, za który zapłacił ponad 30 tysięcy więcej. Dodatkowo, 31 wizyt w warsztacie to ogrom czasu i nerwów. Dellnitz oczekuje więc od amerykańskiego producenta pełnej ceny samochodu albo nowego egzemplarza.
To i tak niewiele, biorąc pod uwagę co przez te dwa lata przeszedł przedsiębiorca. Dodatkowo dziwić może fakt, że nadal chce on mieć samochód ze znaczkiem Tesli, pomimo tych wszystkich przygód. Zdaje się, że stara miłość nie rdzewieje.
motohigh.pl